Moje ostatnie dwa tygodnie, to okres dość intensywnej nauki do sesji… skrypt, testy, zaliczenia i prace pisemne pochłonęły mnie całkowicie. Oczywiście, jak przystało na prawdziwą studentkę, żebym do tej nauki się w ogóle zabrała musiałam jeszcze zrobić milion innych rzeczy. No tak… jak to mówią moi koledzy: „ jeszcze tylko pozamiatam pustynię i mogę zacząć się uczyć” 😉 Ja co prawda na pustyni nie byłam, ale za to przewertowałam cały Internet od deski do deski. Obok moich ukochanych talent show też nie przeszłam obojętnie ;), szczególnie teraz, gdy telewizja obfituje w huczne finały. Wtedy naszła mnie pewna refleksja, którą postanowiłam się z Wami podzielić.
Talent show to chyba najchętniej oglądany przez widzów rodzaj programu rozrywkowego. W ciągu ostatnich 10 lat powstało ich tyle, co grzybów po deszczu. Czy to dobrze? Według mnie tak. Wielu ludzi nie ma czasu, by regularnie chodzić do kina, teatru, filharmonii, czy na zwykły koncert podrzędnego zespołu. Nasze telewizyjne programy rozrywkowe sprawiają, że nie tylko nie trzeba wychodzić z domu, ale też siedząc w wygodnym fotelu można wybrać dla siebie, to co nam najbardziej odpowiada. Oczywiście w żaden sposób nie wolno porównywać tu przeżyć estetycznych doznanych w czasie koncertu ulubionego wokalisty, z jego coverami wykonanymi przez uczestników-amatorów w telewizyjnym show. Nie o ten aspekt jednak mi chodzi.
Przy okazji wielkiego finału mojego ukochanego Voice of Poland przebiegła mi przez głowę jedna myśl. Czy jeszcze kiedyś zobaczymy, jak Juan Carlos Cano (zwycięzca ostatniej edycji) śpiewa na polskiej ziemi? Czy Sachiel (hip-hopowi zwycięzcy tegorocznej edycji Must be the music) odniesie taki sukces LemOn i Enej? A może w końcu doczekamy się powrotu słodkiej Ali Janosz z pierwszej edycji Idola? No właśnie… i tu pojawia się problem. Większość zwycięzców wielkich telewizyjnych formatów przeżywa swoje 5 minut tak szybko, jak szybko pojawili się w ekranach naszych telewizorów. Czas trwania programu to na pewno wielka szansa… wywiady, występy, układy, fotki na ściankach no i oczywiście pierwsze artykuły na portalach plotkarskich. I co potem? Sława przemija, głos o nich milknie.
https://www.facebook.com/band.lemon?fref=photo LemOn i Maja Gawłowska w finale VoP
Często w gronie znajomych słyszę takie komentarze odnośnie uczestników talent show: „och, jest taki piękny. nie umie śpiewać, ale musi wygrać”, albo „brzydko tańczy, ale ma ładne ciałko. zagłosuję”. Oglądając tego typu programy powinniśmy podchodzić do nich z lekkim dystansem. Przyznam szczerze, że zazwyczaj mam swoich faworytów i nie ukrywam, że często talent idzie w parze z urodą, co bez dwóch zdań jest dużym plusem. Trzeba jednak pamiętać o formacie programu. Jeśli jest to program wokalny, niech zwycięzcą będzie ten, kto faktycznie śpiewać potrafi, a my jako Polacy nie będziemy wstydzić się za jego zagraniczne występy. Jeśli mamy program taneczny, niech wygra ten, kto potrafi tańczyć i czerpie z tego wielką satysfakcję, a nie ten, kto zrobi dwa kroki, zakręci tyłeczkiem, a na koniec pokaże pół szpagat, bo cały to już dla tancerza zbyt wiele. W efekcie zdobędzie zwycięstwo, bo pokochały go nastolatki. To nic, że nie zobaczymy go już więcej, bo tańczy, jak po kieliszku na imieninach u cioci, a kiedy powie coś do mediów, wszystkim odbiera głos, prawie jak po wypowiedzi Piotra Żyły 😉
Dużym problemem jest chyba to, że programy talent show zmieniły swoją formę. Wydaje mi się, że ludzie coraz częściej idą tam nie po to, by spełnić swoje prawdziwe marzenia, ale po to, by zwyczajnie się pokazać, a przy tym zarobić niezłą kasę. Przykładem może być Sonia Wesołowska, która dzięki udziałowi w programie Top Model kilka lat temu, dziś została nową wodzianką Kuby Wojewódzkiego. Wydaje mi się, że w polskich talent show brakuje takich osób jak Dawid Podsiadło, czy Igor Herbut – młodzi, zdolni, skromni, sympatyczni, dojrzali, ale z pewną wizją swojej przyszłości, opartej niekoniecznie na wielkiej sławie, ale na pewno na realizacji swoich marzeń.
To co mnie najbardziej denerwuje to tzw. „głosowanie na sensację”. Zauważyłam, że widzowie kochają ckliwe opowiastki z życia uczestników. Przecież to takie wzruszające, kiedy słyszymy, że jedna z uczestniczek wychowywała się samotnie, a druga zawsze marzyła o karierze, ale nie miała szansy rozwoju, bo wychowywała się w małej wiosce no i pozostała już tą szarą myszką z prowincji niczym Paulina Papierska (zwyciężczyni pierwszej edycji Top Model)…. Tak, ja rozumiem, że są to czyjeś osobiste przeżycia i z pewnością mają dziś wpływ na dalszą karierę, ale po co mówić o tym głośno? Chyba tylko po to, by wzbudzić litość u widzów, jurorów, trenerów, Bóg jeden wie kogo jeszcze… Przecież to w żaden sposób nie doda im talentu, ale jak się okazuje sympatii tak… Okazuje się, że takie historie są pożywką dla mediów, które z wielką chęcią piszą o tym wielkie artykuły, a co zadziwia bardziej – ludzie wręcz kochają je czytać!
https://demotywatory.pl/2586908/-Jak-jest-szara-myszka-po-angielsku
Przyznam szczerzę, że ja trochę nie rozumiem tych sezonowych fascynacji. Wychodzę z założenia, że jeśli mam swojego faworyta, nie przestaję być jego fanką z chwilą zakończenia programu. Wciąż kibicuję, obserwuję jego drogę i wspieram jak mogę. O wielu artystach się zapomina, jeśli nie pisze się o nich w prasie, Internecie, nie mówi w telewizji i na Pudelku 😉 Czy tylko o tę rozpoznawalność będzie teraz chodziło w naszych polskich programach? Oby nie.
Dziś wielki finał X Factor. Choć poziom tegorocznej edycji znaaaacznie odstaje, od wcześniejszych, to trzymam kciuki za wszystkich finalistów i życzę im, by koniec programu był początkiem wielkiej kariery w świecie show biznesu! 😉 Marta Bijan – do boju! 😉
A na koniec mój ulubieniec – Mateusz Ziółko, zwycięzca III edycji The Voice of Poland